Urząd Miasta w Świętochłowicach zamówił w Instytucie Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu ekspertyzę zanieczyszczeń Stawu Kalina. Raport zostanie odebrany dzisiaj o godzinie 13., Jednak już możemy się założyć, że ekspertyza będzie zgodna z oczekiwaniami zamawiającego, czyli dobra. W końcu ten, kto płaci ma prawo żądać.
Kiedy wybuchła afera ze Stawem Kalina, Kostempski i jego ekipa postanowili ratować resztki wizerunku i oddalić widmo wyborczej katastrofy. Ogłosili, że wcześniej zwrócili się do Instytut Medycyny Pracy w Sosnowcu o przeprowadzenie ekspertyzy zanieczyszczeń tej „turystycznej atrakcji ekologicznej”. Tak przynajmniej usłyszeli i zrozumieli radni.
Dzisiaj Urząd Miasta dostanie ów raport razem z fakturą. Znając zwyczaje panujące w magistracie za czasów „Delfina Kaliny” z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że nie zostanie on ujawniony w całości. Dlaczego? Bo wtedy wyjdzie na jaw, czego chciał magistrat.
Zapewne Kostempski i jego wicek Bartosz Karcz ogłoszą sukces i stwierdzą, że „alles is OK” i żadnego dużego przekroczenia stężenia fenoli nie ma, nie było i nie będzie, a informacje prezesa VIG są nieprawdziwe. Jednak to zmyłka. Orgiastyczna sztuczka public relations, z gatunku tych prostackich.
Nasze źródła w Instytucie Medycyny Pracy wyznały, że:
-
Urząd Miasta nie przekazał do badań żadnych próbek „wody” ze Stawu Kalina;
-
Badano TYLKO przekazaną przez magistrat w Świętochłowicach dokumentację analiz cieczy i osadów z Kaliny przeprowadzonych wcześniej przez inną firmę;
-
Opinia IMP z tego powodu może być obarczona błędem;
-
Ekspertyza była przeprowadzona zza biurka, bez pofatygowania się nad Staw Kalina, bo takie było zlecenie;
Pytanie retoryczne: Jak długo Kenedi i jego zausznicy będą robić mieszkańców naszego miasta w ciula? Prawidłowa odpowiedź brzmi – do 16 listopada.